pod parasolem deszczu
odkrywam żółte kości
ziemia zaczernia błoto
wstydzi się tej przeszłości
mówi że stęchła, stara
nie warto w brudy sięgać
klękam i słowo szepczę
a słowo to przysięga
i wstyd zaczyna jaśnieć
jak kamień odtrącony
grzebię, odsuwam druty
fałszu historii szpony
dobrze wiem kogo szukam
widziałem w dymie słowa
nazwiska wymazane
w starszych ludzi rozmowach
są tu. wybrańcy muzy
liter kompozytorzy
mistrzowie niedościgli
na sprawiedliwość chorzy
nie milczeli pokornie
kiedy knebel czerwony
i przepaskę wiązały
wierszem, strachliwe wrony
gdy łgały o korzeniach
że próchno im przyświeca
że karły, łby spuchnięte
że kasa ich podnieca
przyklepani łopatą
tym boleśniejsza blizna
bo ich i tych raniących
nie dzieliła Ojczyzna
szyderstwem najeżony
drut wytłumiony ciszą.
będę pamiętał - szepczę
nie czekam aż usłyszą
prostuję się powoli
rymem parasol składam
pod parasolem deszczu
łez chować nie wypada